Blog tego gościa, który się szlaja. 📸

  • Gdańsk Przymorze


    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    W wieku 37 lat po raz pierwszy byłem na wieczorze kawalerskim. (Tak się akurat złożyło, że najbliższym mi ludziom nie spieszy się specjalnie do ślubów, więc nie miałem wcześniej okazji.)

    10 maja wsiadłem do pociągu IC 3560 „Witkacy”, który przyjechał z opóźnieniem 45 minut. Miałem ze sobą nowy szkicownik, który zamierzam zapełnić rzeczami, które wpadną mi w oko. Wymyśliłem sobie, że w środku użyję wyłącznie czerni i odcieni szarości (z wyjątkiem brązowego cienkopisu, którym robię podpisy do obrazków). Linie robię dip penem w połączeniu z czarnym indian inkiem Renesansu. Czasami zostawię to w surowej wersji samego tuszu, mam jednak maleńką metalową kasetkę Roman Szmal, w której umieściłem 6 różnych rodzajów czarnych akwareli tej marki – czerń rzymska, czerń słoniowa, czerń aksamitna, czerń żelazowa, czerń z winorośli i czerń aquarius. Do części tuszy będę dodawał akwarele.

    Kawalerski rozpoczęliśmy od Pixel XL, czyli takich pokojów z interaktywną podłogą, w których można grać w najróżniejsze gry. Trzeba ubrać takie specjalne skarpety z gumowymi wypustkami na podeszwach (nie wiem czy te wypustki są konieczne, żeby płytki wykryły stopy, czy chodzi tylko o to, żeby się nie ślizgać). Pierwszy raz byłem w takim miejscu i pisząc „takim miejscu” nie mam na myśli Pixel XL, tylko w ogóle jakichkolwiek miejscówek w stylu escape roomów, interaktywnych zabaw i zagadek. Bawiłem się bardzo dobrze, najbardziej mi się podobało gra taneczna, w którą zagraliśmy na końcu – takie połączenie Guitar Hero i Beat Saber.

    Potem poszliśmy do restauracji 32. piętro, które znajduje się w najwyższym budynku trójmiasta – Olivia Star – które mierzy 180 metrów. Pierwszy raz tam byłem i mega mi się podobało. Jedzenie w restauracji bardzo smaczne, choć to, co robi największe wrażenie, to widok z okien i z tarasu widokowego.

    Po jedzonku rozpoczęliśmy wędrowanie po mieście i odwiedzanie kolejnych knajp: klub Bunkier, shot bar Lumi, bar Wiśniewski, klub Miasto Aniołów, „nowy” Cafe Absinthe.

    Jak byliśmy przed Wiśniewskim podszedł do nas uliczny bard i zapytał, czy jesteśmy chętni na muzykę na żywo. Zaczęło się niewinnie, od śpiewania dla nas kilku utworów, a skończyło z rozmachem, kiedy zebrał się cały tłum klientów Wiśniewskiego, w tym naszej szóstki i kilku Szwedów, a także przypadkowych przechodniów.

    Zaczęliśmy wieczorem, a jak grzecznie wyproszono nas z ostatniej z knajp, z Cafe Absinthe, to było już widno. Rafaela, mojego przyjaciela, widzę niemalże za każdym razem, jak jestem w Gdańsku, ale jego brata, Alfiego, którego kawalerski to był, widuję już rzadziej, a Janka i Artura prawie w ogóle – dlatego bardzo cieszę się, że przyjechałem i bawiłem się znakomicie!

  • Gdańsk Przymorze


    Przyjechałem na Wielkanoc do Gdańska + spacer nad morzem

    Przyjechałem na Wielkanoc do Gdańska + spacer nad morzem

    Żyję w rozkroku pomiędzy dwoma życiami – tym, które mamy z Olą w niewielkiej wsi pod Łodzią i tym, które zostawiłem w Gdańsku. Czasami ten rozkrok jest bardzo bolesny, a czasami inspirujący i magiczny. Jak zwykle, to zależy.

    Przyjechałem do Gdańska na Wielkanoc. Moja rodzina nie jest szczególnie religijna; część z nas nie wierzy w boga w ogóle, choć przyznaję, że nie jestem pewny, jakie są proporcje, bo nigdy o tym nie porozmawialiśmy. Lubimy jednak te momenty w roku, kiedy zasiada się przy stole, żeby trochę spowolnić — jeść i być razem. W tej kwestii jest pełna zgoda.

    Wziąłem notes, w którym prowadzę pamiętnik z gry Final Fantasy 1 (już mam zapełnione większość stron; niedługo będę rozpoczynał drugi notes) i akwarele, żeby móc go kontynuować. Wziąłem składaną matę do siedzenia, którą zamówiłem na Aliexpress — wspaniałe akcesorium dla kogoś kto się tyle szwenda, co ja i wszędzie siada. Możesz to trzymać w plecaku/torbie, albo do czegoś przyczepić. Rozkłada się szybko. Jest wodoodporne i izoluje zimno.

    Przyjechałem dzień przed Wielkanocą. Posiedziałem trochę z rodziną, a potem poszedłem na spacer do parku nadmorskiego, w dwóch dzielnicach – na Przymorzu i w Brzeźnie. Na plaży spotkałem parę, która wyprowadzała swojego czarnego kota na smyczy i bez i panią, która jako jedyna wykąpała się w, jeszcze zapewne chłodnym, morzu.

    Przez cały spacer grałem dalej w Final Fantasy 1; trochę idąc, trochę przysiadając w różnych miejscach. Ta gra ma sporo plusów, ale dla mnie największym jest to, że nie prowadzi cię za rękę. We współczesnych grach cokolwiek twoja postać nie zrobi – zbierze przedmiot, odkryje nowe miejsce, zdobędzie poszlaki – gra od razu aktualizuje dziennik, wyciągając wnioski za ciebie, a także zmienia instrukcje aktualnego zadania i znaczniki na mapie. Twoim zadaniem jest po prostu łazić za tymi znacznikami; w teorii mógłbyś nawet nie czytać dialogów, tylko po prostu chodzić za strzałkami. W czasach kiedy powstawało Final Fantasy 1 (1987) zakładało się, że gracz czyta i sam wyciąga wnioski. To jest naprawdę dużo fajniejsze doświadczenie, że podróżujesz po różnych lokacjach, eksplorując je i gromadząc plotki na temat kolejnych miejsc, które w przyszłości odkryjesz.

    Do Gdańska zabrałem tylko jedną konsolkę, Anbernica RG40XXV, no i dwa akcesoria do niej: maleńkiego pada 8BitDo Zero 2 i kabel z miniHDMI na microHDMI. Zawsze jak śpię u rodziców w mieszkaniu, tata mi pożycza swój projektor — Samsung Freestyle, żebym mógł po nocy i rano oglądać YouTube’a. Dzięki tym dwóm akcesoriom mogłem tym razem pograć w gry z GameBoya Advance i NES-a rzucone na ścianie. Fajne doświadczenie, będzie o tym więcej w kolejnych wpisach.

    Wieczorem chciałem odwiedzić Derkacza, taką knajpkę niedaleko plaży w Brzeźnie, w której lata temu zawsze jadłem pyszną bułkę jarską, w stylu rodem z budek późnych lat 90-tych, ale niestety, dzień przed świętami byli zamknięci. Odwiedziłem więc po sąsiedzku Bar LED.

    Przed snem pograłem chwilę w Contrę na rzutniku. Uwielbiam tę grę, w dzieciństwie spędziłem z nią ogromną ilość czasu. To jest jedna z najtrudniejszych gier, w jakie grałem, chociaż wydaje mi się, że za dzieciaka ją przeszedłem.

  • Gdańsk Przymorze


    Przymorze, Brzeźno i pamiętnik z gry „Final Fantasy 1”

    Przymorze, Brzeźno i pamiętnik z gry „Final Fantasy 1”

    Zacząłem dzień od spaceru po Przymorzu, dzielnicy Gdańska, w której się urodziłem i wychowałem. Było słonecznie i przyjemnie. Szedłem wzdłuż falowca, co – nawet jeśli wychowałeś się niedaleko niego – zawsze robi wrażenie, bo to jest drugi najdłuższy mieszkalny budynek w Europie! Jeden budynek ma 860 metrów długości, 1792 mieszkań i ponad 6000 mieszkańców (przynajmniej oficjalnie zameldowanych; kiedyś mi ktoś powiedział, że policja szacuje znacznie więcej).

    Poszedłem też do parku Reagana, czyli ciągnącego się wzdłuż morza wspaniałego parku, w którym uwielbiam przebywać. W parku grałem w „Final Fantasy 1” na maleńkim Miyoo Mini i rysowałem pamiętnik z gry w notesie. Nie mam żadnego talentu plastycznego, ale lubię szkicować i lubię rozprowadzać farbę akwarelową na papierze. Lubię też prowadzić pamiętnik z gry, bo dzięki temu intensywniej zagłębiam się w grę i całe doświadczenie jest lepsze.

    Potem spotkałem się z przyjaciółmi. Poszliśmy na spacer nad morze i do chińskiej restauracji. Potem się rozstaliśmy, bo oni byli z kimś umówieni.

    Ja wróciłem sam nad morze, ale tym razem do innej dzielnicy – Brzeźna, w którym jest molo na które lubię się przejść od czasu do czasu. Dalej grałem w „Final Fantasy 1” – najpierw na molo i na plaży, a później w lesie parku nadmorskiego.