Blog tego gościa, który się szlaja. 📸

  • Gdańsk Śródmieście


    Ośmiogodzinny spacer po Gdańsku. Tereny stoczniowe, Góra Gradowa, Śródmieście

    Ośmiogodzinny spacer po Gdańsku. Tereny stoczniowe, Góra Gradowa, Śródmieście

    Korzystając z tego, że w Gdańsku jest Paper Concept (w Łodzi niestety nie ma), wstąpiłem, żeby dokupić więcej rodzajów stalówek do dip pena. Akurat stalówki wybiera się zdecydowanie lepiej na żywo, kiedy możesz się im na spokojnie przyjrzeć. Upolowałem kilka. Przy okazji pooglądałem zestawy akwareli, palety i pędzle, ale nic nie kupiłem, bo już mam fajne. A ponieważ sklep mieści się w galerii handlowej Madison, czyli na Śródmieściu, właśnie w tamtych okolicach zdecydowałem się pozostać, jeśli chodzi o szlajanie się.

    Zacząłem od terenów stoczniowych, gdzie przy budzie z zapieksami zobaczyłem na ścianie pracę Marcina Wolskiego, która powstała w ramach współpracy z Disneyem. Praca zestawia gdańskiego żurawia z widoczkiem z serialu „Andor” osadzonego w świecie „Gwiezdnych wojen”.

    Z rzeczy cudacznych, gdzieś tam jest Żabka, w którą jakby „wjeżdżają” tory. Rozmawiałem przez chwilę z gościem, który tam mieszka. Podobno konserwator zabytków zabronił usuwania tego fragmentu torów; mają one pochodzić z czasów, kiedy do wielu stoczniowych budynków docierały osobne nitki torów.

    Potem wybrałem się na Górę Gradową, której nigdy wcześniej nie widziałem; co jest przedziwne, jako że wychowałem się w Gdańsku i spędziłem w nim pierwsze trzydzieści lat życia.

    Ponieważ mój Samsung S21 Ultra ma niezły zoom, zrobiłem kilka skromnych zbliżeń miasta z tych 46 m n.p.m., z zawstydzeniem stojąc obok jakiegoś młodego Azjaty, który robił zdjęcia lustrzanką z teleobiektywem.

    Impulsem odwiedzenia Góry Gradowej było coś, co Szymik, dziewczyna mojego przyjaciela, Rafaela, opowiedziała mi jakiś czas temu. Otóż przewodnik podczas oprowadzania miał powiedzieć im, że J.R.R. Tolkien w dzieciństwie był w Gdańsku i to właśnie te „domki” wkomponowane w Górę Gradową zainspirowały go do stworzenia Shire. Jest bardzo duża szansa, że ona mnie wkręcała, sprawdzając jak daleko sięga moja łatwowierność, ale – nawet jeśli tak właśnie było – nie dam sobie tej wspaniałej myśli odebrać.

    Na górze zrobiłem też zdjęcie z selfie sticka, którego jakiś czas temu kupiłem, co – jeśli mnie znacie – wiecie, że jest dla mnie czymś nowym. Swoją drogą, Ulanzi MA09, bo tak się nazywa, polecam. Po złożeniu jest na tyle niewielki, że może mieszkać w plecaku, a oferuje trzy tryby: selfie sticka, coś pokoju gimbala i pełnoprawnego statywu o maksymalnej wysokości niemalże 180 centymetrów. W zestawie jest też pilot Bluetooth, który może być albo wsunięty w rączkę, albo odłączony i używany bezprzewodowo (np. w kieszeni, czy za plecami). Oczywiście przy tak zgrabnej konstrukcji, w trybie wysokim nie zaoferuje stabilności porównywalnej z masywnymi, ciężkimi statywami, ale stosunek gabarytów do możliwości jest zacny.

    Na sam koniec szlajałem się po Śródmieściu już bez celu. Nogi mnie poniosły w kilka miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłem.

    Między innymi do takiego fragmentu Starej Motławy, gdzie jest wypożyczalnia kajaków. Nie wiedziałem, że tam jest coś takiego.

    Miło mi się siedziało na takich schodkach nad Motławą i jadło moje ukochane wędzone serowe warkocze. Fajnie by było posiedzieć tam kiedyś z kimś.

    Tego dnia odkryłem też Pasibusa. Na lokal przy ul. Stągiewnej 27 wpadłem spontanicznie, rozglądając się za jakimś jedzonkiem. Sporo rozwiązań w środku jest podobnych do McDonald’s (włącznie z możliwością zamawiania przy ekranach), z tą tylko różnicą, że jest to polska marka fastfoodową, pochodząca z Wrocławia. Burgery są smaczniejsze, niż w „Macu”, plus osoby roślinożerne mogą wybierać spośród trzech różnych wege burgerów. Ja zjadłem Cheese Boss Wege, pycha był!

  • Gdańsk Śródmieście


    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    W wieku 37 lat po raz pierwszy byłem na wieczorze kawalerskim. (Tak się akurat złożyło, że najbliższym mi ludziom nie spieszy się specjalnie do ślubów, więc nie miałem wcześniej okazji.)

    10 maja wsiadłem do pociągu IC 3560 „Witkacy”, który przyjechał z opóźnieniem 45 minut. Miałem ze sobą nowy szkicownik, który zamierzam zapełnić rzeczami, które wpadną mi w oko. Wymyśliłem sobie, że w środku użyję wyłącznie czerni i odcieni szarości (z wyjątkiem brązowego cienkopisu, którym robię podpisy do obrazków). Linie robię dip penem w połączeniu z czarnym indian inkiem Renesansu. Czasami zostawię to w surowej wersji samego tuszu, mam jednak maleńką metalową kasetkę Roman Szmal, w której umieściłem 6 różnych rodzajów czarnych akwareli tej marki – czerń rzymska, czerń słoniowa, czerń aksamitna, czerń żelazowa, czerń z winorośli i czerń aquarius. Do części tuszy będę dodawał akwarele.

    Kawalerski rozpoczęliśmy od Pixel XL, czyli takich pokojów z interaktywną podłogą, w których można grać w najróżniejsze gry. Trzeba ubrać takie specjalne skarpety z gumowymi wypustkami na podeszwach (nie wiem czy te wypustki są konieczne, żeby płytki wykryły stopy, czy chodzi tylko o to, żeby się nie ślizgać). Pierwszy raz byłem w takim miejscu i pisząc „takim miejscu” nie mam na myśli Pixel XL, tylko w ogóle jakichkolwiek miejscówek w stylu escape roomów, interaktywnych zabaw i zagadek. Bawiłem się bardzo dobrze, najbardziej mi się podobało gra taneczna, w którą zagraliśmy na końcu – takie połączenie Guitar Hero i Beat Saber.

    Potem poszliśmy do restauracji 32. piętro, które znajduje się w najwyższym budynku trójmiasta – Olivia Star – które mierzy 180 metrów. Pierwszy raz tam byłem i mega mi się podobało. Jedzenie w restauracji bardzo smaczne, choć to, co robi największe wrażenie, to widok z okien i z tarasu widokowego.

    Po jedzonku rozpoczęliśmy wędrowanie po mieście i odwiedzanie kolejnych knajp: klub Bunkier, shot bar Lumi, bar Wiśniewski, klub Miasto Aniołów, „nowy” Cafe Absinthe.

    Jak byliśmy przed Wiśniewskim podszedł do nas uliczny bard i zapytał, czy jesteśmy chętni na muzykę na żywo. Zaczęło się niewinnie, od śpiewania dla nas kilku utworów, a skończyło z rozmachem, kiedy zebrał się cały tłum klientów Wiśniewskiego, w tym naszej szóstki i kilku Szwedów, a także przypadkowych przechodniów.

    Zaczęliśmy wieczorem, a jak grzecznie wyproszono nas z ostatniej z knajp, z Cafe Absinthe, to było już widno. Rafaela, mojego przyjaciela, widzę niemalże za każdym razem, jak jestem w Gdańsku, ale jego brata, Alfiego, którego kawalerski to był, widuję już rzadziej, a Janka i Artura prawie w ogóle – dlatego bardzo cieszę się, że przyjechałem i bawiłem się znakomicie!