Blog tego gościa, który się szlaja. 📸

  • Olivia Star


    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    Kawalerski Alfiego, czyli pierwszy raz byłem na wieczorze kawalerskim

    W wieku 37 lat po raz pierwszy byłem na wieczorze kawalerskim. (Tak się akurat złożyło, że najbliższym mi ludziom nie spieszy się specjalnie do ślubów, więc nie miałem wcześniej okazji.)

    10 maja wsiadłem do pociągu IC 3560 „Witkacy”, który przyjechał z opóźnieniem 45 minut. Miałem ze sobą nowy szkicownik, który zamierzam zapełnić rzeczami, które wpadną mi w oko. Wymyśliłem sobie, że w środku użyję wyłącznie czerni i odcieni szarości (z wyjątkiem brązowego cienkopisu, którym robię podpisy do obrazków). Linie robię dip penem w połączeniu z czarnym indian inkiem Renesansu. Czasami zostawię to w surowej wersji samego tuszu, mam jednak maleńką metalową kasetkę Roman Szmal, w której umieściłem 6 różnych rodzajów czarnych akwareli tej marki – czerń rzymska, czerń słoniowa, czerń aksamitna, czerń żelazowa, czerń z winorośli i czerń aquarius. Do części tuszy będę dodawał akwarele.

    Kawalerski rozpoczęliśmy od Pixel XL, czyli takich pokojów z interaktywną podłogą, w których można grać w najróżniejsze gry. Trzeba ubrać takie specjalne skarpety z gumowymi wypustkami na podeszwach (nie wiem czy te wypustki są konieczne, żeby płytki wykryły stopy, czy chodzi tylko o to, żeby się nie ślizgać). Pierwszy raz byłem w takim miejscu i pisząc „takim miejscu” nie mam na myśli Pixel XL, tylko w ogóle jakichkolwiek miejscówek w stylu escape roomów, interaktywnych zabaw i zagadek. Bawiłem się bardzo dobrze, najbardziej mi się podobało gra taneczna, w którą zagraliśmy na końcu – takie połączenie Guitar Hero i Beat Saber.

    Potem poszliśmy do restauracji 32. piętro, które znajduje się w najwyższym budynku trójmiasta – Olivia Star – które mierzy 180 metrów. Pierwszy raz tam byłem i mega mi się podobało. Jedzenie w restauracji bardzo smaczne, choć to, co robi największe wrażenie, to widok z okien i z tarasu widokowego.

    Po jedzonku rozpoczęliśmy wędrowanie po mieście i odwiedzanie kolejnych knajp: klub Bunkier, shot bar Lumi, bar Wiśniewski, klub Miasto Aniołów, „nowy” Cafe Absinthe.

    Jak byliśmy przed Wiśniewskim podszedł do nas uliczny bard i zapytał, czy jesteśmy chętni na muzykę na żywo. Zaczęło się niewinnie, od śpiewania dla nas kilku utworów, a skończyło z rozmachem, kiedy zebrał się cały tłum klientów Wiśniewskiego, w tym naszej szóstki i kilku Szwedów, a także przypadkowych przechodniów.

    Zaczęliśmy wieczorem, a jak grzecznie wyproszono nas z ostatniej z knajp, z Cafe Absinthe, to było już widno. Rafaela, mojego przyjaciela, widzę niemalże za każdym razem, jak jestem w Gdańsku, ale jego brata, Alfiego, którego kawalerski to był, widuję już rzadziej, a Janka i Artura prawie w ogóle – dlatego bardzo cieszę się, że przyjechałem i bawiłem się znakomicie!