Blog tego gościa, który medytuje szlajając się bez celu, strzelając fotki, prowadząc sesje RPG i grając w gry wideo.

  • Pasaż Róży


    Przypadkowo odkryłem kawiarnio-galerię Surindustrialle, ale niestety nie byłem jeszcze w środku

    Przypadkowo odkryłem kawiarnio-galerię Surindustrialle, ale niestety nie byłem jeszcze w środku

    Z godzinę przed tym fotospacerem byłem u dentysty, bo wykruszyła mi się prawie cała dolna ósemka w tak perfidny sposób, że pozostała część zaostrzonego szkliwa raniła mi dziąsło jak włócznia. Dostałem znieczulenie w dwa miejsca, zrobił mi wypełnienie i wyciął kawałek dziąsła. Jest to tylko tymczasowe rozwiązanie; za jakiś czas mam przyjść na całkowite usunięcie tego zęba. Myślałem, że będzie mi trudno się dobrze skupić na spacerze, ale wcale tak nie było — miło spędziłem czas, szlajając się bez planu.

    Bardzo dużo jest w Łodzi tych buziek (poniższy obrazek, w prawym górnym rogu), niby są takie proste, ale jednak są bardzo charakterystyczne i wpadające w oko. Ciekawi mnie kto za nimi stoi, a także to, czy można je spotkać gdzieś poza Łodzią.

    No tutaj sprawa jest prosta. Mam na myśli poniższy obrazek, prawy górny róg, koleżkę ze „złamanym” nosem. Czarno-biały komiksowy styl Krika Konga, gdańskiego streetartowca, łatwo rozpoznać.

    W wielu miejscach Łodzi można spotkać plakaty, które tworzy Kacper Ogień. Bardzo mi się podoba jego styl — te grube namalowane linie, ekspresyjne i odważnie poprowadzone, w połączeniu z hasłami, które zmuszają do myślenia.

    Nie wiedziałem o istnieniu tego miejsca. Przyszedłem od strony Placu Wolności, wszedłem w ul. Legionów i skręciłem w jakieś podwórko, gdzie zobaczyłem mnóstwo roślin i rzeźb wykonanych z metalu.

    Na szyldzie przeczytałem, że jest to połączenie herbaciarni, kawiarni i galerii sztuki o nazwie Surindustrialle. Zacząłem robić zdjęcia tego wszystkiego, co jest poustawiane w podwórku, przed wejściem do knajpy. Tam jest tak dużo rzeczy, że chwilę zajęło zanim wszystkiemu się przyjrzałem.

    Kiedy robiłem zdjęcia, z lokalu wyszedł mężczyzna, więc go zagadałem, dowiadując się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że wcześniej w podwórzu było jeszcze więcej rzeczy, tylko musieli je schować, bo w sąsiednim budynku biblioteki trwa remont. No i po drugie, wcześniej kawiarnia działała przez cały tydzień, ale w obecnej sytuacji jest otwarta tylko w weekendy (piątek 16:00-22:00, sobota 12:00-22:00, niedziela 14:00-21:00). Niestety, akurat był wtorek, więc było zamknięte przez co jeszcze nie poznałem wnętrza.

    Pobuszowałem nieco na Fejsie Surindustrialle, dowiadując się kilku rzeczy: że można spotkać tam kaczkę z gęsią, że serwują tam lemoniady, gofry, czekolady i herbaty, pozostając całkowicie bezalkoholowi, no i — co smutne — przechodzą przez kolejne już w swojej historii problemy. Mam nadzieję, że to miejsce przetrwa, bo miasta potrzebują takich inicjatyw. Zamierzam w najbliższy weekend tam zajrzeć, napić się herbaty, zrobić zdjęcia wnętrza.

    Przy Pasażu Róży jest taka piękna praca, kula złożona z dłoni. Niestety, nie wiem kto ją zrobił, więc nie mogę podlinkować, ale oczarowuje mnie za każdym razem jak ją widzę.

    I kolejny plakat Kacpra Ognia (powyżej, prawy dolny róg).

    Z tym panem, który idzie z psem (poniżej) przez jakiś czas rozmawialiśmy — o jego suczce husky i naszym husky Zefirze.

    Ponad tydzień temu pisałem, że ciągle nie mogę natrafić na otwartą Maniak Pizza, food truck, w którym można zamówić takie dziwaczne pizze z rożkami do trzymania. Podczas tego spaceru się wreszcie udało! Kocham te pizze!

  • Pasaż Róży


    Z paczkomatu wyciągnąłem nowy grip do smartfona — Ulanzi CG02. Zabrałem go na fotospacer po łódzkich Bałutach i Śródmieściu

    Z paczkomatu wyciągnąłem nowy grip do smartfona — Ulanzi CG02. Zabrałem go na fotospacer po łódzkich Bałutach i Śródmieściu

    Tego dnia nie miałem w planie spacerować, ale InPost mnie pozytywnie zaskoczył, w piątek dostarczając paczkę, której spodziewałem się w paczkomacie dopiero po weekendzie. W środku był grip do smartfona — Ulanzi CG02. Te moje fotospacery potrafią trwać od czterech do ośmiu godzin, więc od trzymania uniesionego smartfona drętwieją mi palce.

    Ten spacer może nie należał do najdłuższych, ale też nie do najkrótszych. Zacząłem fotografować o 17:42, a skończyłem o 23:55, czyli mamy nieco ponad sześć godzin. Nie będę kłamał, że nie było żadnego dyskomfortu, bo przy tylu godzinach ściskania przedmiotu w jednej pozycji zawsze się jakiś pojawi, ale było nieporównywalnie wygodniej, niż trzymanie smartfona w tej nieporęcznej sytuacji. Stosunek ceny do jakości gripu Ulanzi CG02 jest mega korzystny. Ta część, która się trzyma jest wykonana z tworzywa sztucznego, takiego lekko gumowanego, przyjemnego w dotyku. Część do której przylega smartfon jest mocno gumowana i miękka, zaciski naprawdę mocne i też gumowane, więc telefon siedzi tam bezpiecznie i solidnie. Przycisk migawki jest umieszczony dokładnie tam, gdzie byłby w aparatach, jest to bardzo wygodne nie musieć ciągle paluchem na ekranie wyzwalać zdjęć. Dodatkowo przycisk migawki można odczepić (trzyma się magnetycznie), zmieniając go w bezprzewodowy pilot do wyzwalania zdjęć. Ma to sens, bo grip ze smartfonem można gdzieś położyć (ma płaski dół) albo wstawić na statyw (na dole ma gwint 1/4″). Grip posiada też u góry „zimną stopkę”, do której można zamontować jakieś akcesoria, w stylu mikrofonu czy dodatkowego światła (gdyby wbudowana lampa LED z akumulatorem 1000mAh była niewystarczająca).

    Jeśli chodzi o mnie, mój wymarzony grip do telefonu miałby tę część do trzymania jeszcze masywniejszą (no i może jeszcze bardziej gumowaną), ale nadal, jest to świetny zakup, który znacząco ulepszył moje doświadczenie fotospacerów.

    Podczas spaceru napotkałem przy przy Starym Rynku Galerię Bałucką, która chwilę wcześniej się zamknęła (muszę pamiętać, żeby tam kiedyś zajrzeć).

    Łódź jest przezajebistym miastem; im dłużej mieszkam w jej okolicach i w niej bywam, tym bardziej się w tym upewniam. Jest to dla mnie jednak ważne, żeby tu pokazywać prawdziwą twarz Łodzi, z całym wachlarzem widoków, które można w niej uświadczyć — od świetnych muzeów, po jeden z najpiękniejszych parków Europy. Od najnowocześniejszego dworca, jaki widziałem (Łódź Fabryczna), po stare kamienice i drewniane przybudówki. Od wymuskanych turystycznych miejsc, po rozpadające się budynki i mury, które można spotkać alejkę dalej. Od ogromu wspaniałych knajp, street artu, projektów artystycznych, po okienka z poustawianymi pustymi małpkami. Szczerze uważam, że nie trzeba kłamać, żeby pokazać wyjątkowość tego miasta.

    Wiele razy widziałem w sieci ten tekst, że „Łódź to stan umysłu” i zgadzam się z nim w pełni, przy czym rozumiem to inaczej — nie jako „pocisk”, tylko największy z komplementów. Łódź to jest ten stan umysłu, który masz kiedy patrząc na starą kamienicę, widzisz klimatyczną knajpę, która — przy odrobinie pracy — przemieni się w miejsce, w którym ludzie będą kochali przebywać. Łódź to jest ten stan umysłu, kiedy patrząc na rozsypujący się budynek, widzisz płótno dla pięknego street artu. Łódź to jest ten stan umysłu, kiedy patrząc na opuszczony budynek fabryki, widzisz nowoczesne centrum handlowe z restauracjami. Łódź to jest ten stan umysłu, kiedy patrząc na stary pałac, widzisz muzeum poświęcone jednemu z elementów, z których twoje miasto jest znane: kinematografii.

    Na sam koniec tego spaceru gdzieś na ul. Piotrkowskiej zdybałem szyld informujący, że w alejce jest jakiś bar z piwem rzemieślniczym, którego jeszcze nie znałem. Więc skręciłem, a moim oczom ukazała się altana z takimi czerwonymi świecącymi taśmami. Podświetlany szyld z nazwą — Rademenes — też jest czerwony, co tworzy spójne, przykuwające uwagę połączenie.

    Widząc szyld baru Rademenes miałem przeczucie, że nazwa jest nawiązaniem do czegoś, więc jak wróciłem do domu, zduckduckgoowałem to (korzystam z wyszukiwarki Duck Duck Go, która nie śledzi użytkowników) i dowiedziałem się, że Rademenes to było imię gadającego kota z „Siedmiu życzeń” – polskiego serialu dla młodzieży z 1984 roku.

    W momencie, kiedy wszedłem, za ladą zobaczyłem mężczyznę z czarnym kotem na kolanach (jak się później dowiedziałem, z artykułu o pubie kot ma na imię… Rademenes). Lokal był akurat pusty; później weszły jakieś dwie dziewczyny, ale to nadal pustka w piątek w nocy przy samej Piotrkowskiej. Zamówiłem Blackcyla z Trzech Kumpli, jedną z moich najukochańszych black IPA i, chcąc nie chcąc, przysłuchiwałem się rozmowie przy ladzie pomiędzy tymi dwiema dziewczynami a właścicielem lokalu.

    Kraft w knajpach przeważnie pije się w określonym wystroju — to znaczy wiadomo, że każda knajpa ma jakieś tam charakterystyczne dla siebie elementy, ale są rzeczy, które możesz z góry założyć, że będą: białe ściany, dużo elementów drewna, surowego lub pomalowanego „niedbale” na jakieś ciekawe kolory, sporo roślin, jakieś sztuki wizualne (obrazy lub minimalistyczne grafiki), może neon albo dziwne światełko.

    Wystrój baru Rademenes wygląda jak generyczny bar piwny z lat dziewięćdziesiątych, z kafelkami, kiczowatymi lampami, oderwanymi od klimatu obrazkami. Bycie tam — ten wystrój, ten brak ludzi, ten widok właściciela robiącego coś na laptopie przy ladzie, dźwięk klikania jego myszki — pozostanie w mojej głowie w kategorii „surrealistyczne doświadczenia” rodem z dziwacznego kina. Co nie oznacza, że nie wrócę, bo wrócę!

  • Pasaż Róży


    Broken Sword 1 na Super Pocket + Niebostan

    Broken Sword 1 na Super Pocket + Niebostan

    To nie jest osobny spacer, tylko kontynuacja spaceru, który zacząłem od odwiedzin w Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej.

    Pojechałem zjeść bułkę z tempehem, to mojej najukochańszej łódzkiej knajpy – Niebostanu. Nie ma knajpy w Łodzi, w której czuję się swobodniej, niż tam. Jest przestrzennie – z wnętrzem, zewnętrzem na takiej niebieskiej metalowej platformie i podwórkiem na dole. Jest ciekawy wystrój. Są zawsze jakieś sztuki wizualne. Jest przemiła ekipa. Lokal odwiedzają interesujący klienci. Jest pyszne roślinne jedzonko. I wreszcie jest wanna (!) z wyciętą dziurą, która służy jako kanapa(!!), co jest przewspaniałą koncepcją.

    Potem poszwendałem się po Łodzi, trochę grając na Super Pocket, trochę robiąc zdjęcia i trochę obserwując wszystko wkoło. Na wieczór znów wróciłem do Niebostanu, gdzie piłem piwko i grałem dalej w moje ukochane „Broken Sword 1”, słysząc jak ludzie w tle rozmawiają. Jestem dość znerwicowaną osobą, której naprawdę trudno się wyluzować, ale w tamtym momencie, leżąc na kanapie na zewnątrz mojej ukochanej knajpy i grając na Super Pocket w jedną z najważniejszych gier mojego życia, byłem całkowicie spokojny.

    Kocham „Broken Sword”, bo Charles Cecil, twórca serii, świetnie opowiada historie. Kocham „Broken Sword”, bo ma przezajebisty voice acting, który śmieszy, kiedy ma śmieszyć, wzrusza, kiedy ma wzruszać i buduje nastrój, kiedy ma budować nastój. Kocham „Broken Sword”, bo udało się w tej grze uzyskać idealny balans między klimatyczną opowieścią, przezabawną komedią i romansem, który na zawsze zamieszkał w mojej głowie (relacja George’a i Nico mi się zawsze kojarzyły z przewspaniałą relacją Foxa Muldera i Dany Scully ze „Z Archiwum X”, jednego z moich najukochańszych seriali).

    Wieczorem tamtego dnia, nagle zaczęło straszliwie lać. Przed deszczem schowałem się w mojej drugiej z najukochańszych łódzkich knajp – Planszówkowych Astronautach, miejscu gdzie możesz wypić herbatę / piwo / gorącą czekoladę / drinka i zagrać w planszówki.