Blog tego gościa, który się szlaja. 📸

  • Majówkowy wypad do Warszawy. The Urbz: Sims in the City na Nintendo DSi + Praga + street art + drobne zakupy w Paper Concept + nieco Starego Miasta

    Tym razem wyjazd był zaplanowany i dzień wcześniej miałem pokupowane wszystkie bilety. Z domu miałem wyjść po siódmej, żeby zdążyć na 8:00 do sąsiedniej wsi na pociąg do Widzewa. 8:16 miał być pociąg Esperanto, najkrótsze połączenie z Łodzi do Warszawy, jadący dosłownie godzinkę. Byłem tak zaspany, że zagapiłem się i przejechałem Widzew, wysiadając dopiero w Łodzi Fabrycznej, skąd mój pociąg już zdążył odjechać. Na szybko kupiłem bilet na kolejny pociąg, ale nie tylko miał być dopiero o 8:35, to jeszcze miał jechać godzinę i 37 minut. Jakby tego było mało, spóźnił się o 26 minut, więc na starcie dnia mój spacer skrócił się o ponad godzinę.

    Zabrałem ze sobą tylko jedną konsolę – Nintendo DSi – i cały dzień grałem tylko w jedną grę – “The Urbz: Sims in the City”, czyli spin-off Simsów, w którym się zakochałem. Jak wspaniale porąbana jest ta gra już przybliżyłem opisując jak się zaczyna po poprzednim wyjeździe do Warszawy. Dziś tylko dodam, że jedną z moich ulubionych elementów jest sposób, w jakim działają rozmowy.

    Otóż w grze można napotkać całą plejadę bardzo wyrazistych postaci, mniej lub bardziej dziwacznych. Kiedy rozmawiasz z nimi dostajesz zawsze cztery tematy, które możesz poruszyć, które pojawią się w różnych, chyba losowych, kombinacjach. Twoim zadaniem jest wyczuć, które z tematów spodobają się konkretnemu rozmówcy, posuwając pasek przyjaźni. Na początku robisz to głównie na chybił trafił, lekko tylko sugerując się ich wyglądem, strojem i sposobem, w jaki się przedstawili. Z czasem zaczynasz rozgryzać ich osobowości i zaczynasz dedukować odpowiedzi na podstawie kształtującej się wizji tego kim są. Przeważnie da się bazować na dość stereotypowych połączeniach, natomiast sporadycznie bohaterowie nas mogą zaskoczyć. Mega dobrze bawię się podczas tych rozmów, bo odpowiedzi są prześmiesznie napisane, zarówno te, kiedy trafisz, jak i te, kiedy się pomylisz.

    W Warszawie było ciepło i słonecznie. Błękitne niebo, z pojedynczymi chmurami wisiało nad miastem. Tego dnia na stadionie PGE Narodowy miał odbyć się finał Pucharu Polski w “gałę” – Legia Warszawa kontra Pogoń Szczecin. W okolicach stadionu, które mijałem jeździło mnóstwo radiowozów, wszędzie były patrole piesze policji, na niebie latał helikopter.

    Już będąc w pociągu spontanicznie zdecydowałem, że tym razem chcę poszlajać się po warszawskiej Pradze i tak właśnie zrobiłem. Porobiłem zdjęcia streetartu i budynkom, które wpadły mi w oko. Zerkając w Google Mapy zobaczyłem, że w Galerii Wileńskiej jest CeX, międzynarodowa sieć sklepów z używaną elektroniką, więc zaszedłem tam i kupiłem za kilka dyszek jakąś grę w ciemno. No dobra, prawie w ciemno, bo wiem, że lubię japońskie visual novel.

    Po drodze znalazłem dwa budynki połączone na samej górze dwupiętrowym łącznikiem. Przedziwne, ale wspaniałe rozwiązanie. Jestem ciekawy, jak to działa w praktyce. Czy mieszkania, które się tam znajdują dzielą się pomiędzy obie bryły?

    Wpadłem też na coś, co się nazywa Centrum Praskim “Koneser”. To jest taki kompleks odrestaurowanych budynków z czerwonej cegły, w którym są różne miejscówki – nie miałem czasu, żeby się dokładnie przyglądać, co tam jest, ale dwa miejsca natychmiast wpadły mi w oko.

    Pierwszym był stacjonarny sklep Paper Concept, mojego dilera notesów do akwareli. Jako amator lubię mieć coś przyzwoitej jakości, ale też nie ma sensu, żebym w swoje bazgroły zbyt dużo inwestował. U nich są takie fajne notesy marki Talens Art Creation, które mają bardzo spoko stosunek jakości do ceny. Zwykle kupuję format 9×14 cm, ale tym razem wziąłem 12×12 cm, bo mam pewien pomysł.

    Oprócz tego znalazłem coś, czego szukałem od jakiegoś czasu – maleńką paletę na farby akwarelowe w półkostkach. Posiadam dwie palety – Renesansu i Winsor & Newton. Renesansu jest metalowa (tak jak lubię najbardziej), z dwoma rozkładanymi skrzydłami (to jest dla mnie mega ważne), ale ona jest naprawdę duża (mieszczę w niej prawie 40 półkostek), więc nadaje się głównie do domu. Winsor & Newton jest plastikowa, na 12 półkostek, z miejscem na waterbrush, no i jest ze dwa razy mniejsza od renesansowej. Jest bardzo fajna, jeśli idę na spacer niedaleko i zabieram ze sobą tylko kilka rzeczy. Jednak na wyjazdy w stylu “jadę na pół doby do Warszawy”, marzyła mi się mniejsza, bo w takich okolicznościach każdy skrawek plecaka jest cenny.

    Znalazłem pustą paletkę krakowskiej marki Roman Szmal z nowej serii. Jeszcze nie miałem okazji testować, bo akurat podczas tego spaceru sobie odpuściłem kontynuowanie pamiętnika z gryFinal Fantasy 1„, ale w teorii jest idealna. Jest metalowa. Jest maleńka, jeszcze z połowę mniejsza od tej Winsor & Newton. Ma dwa rozkładane skrzydła. Na dole ma pierścień na palec, który się czasami przydaje. Mieści 12 półkostek na płytce z zaczepami (najlepsze rozwiązanie), która jest wyciągana, więc możesz umyć resztę paletki, nie zalewając farb. Akurat w tym sklepie był tylko jeden z wariantów kolorystycznych, ale ten mi się podoba.

    Drugim miejscem, które odwiedziłem w Koneserze, było Muzeum Sztuki Fantastycznej, w którym trwa świetna wystawa malarstwa i rzeźby (więcej o niej w osobnym wpisie).

    Zupełnie przypadkiem wpadłem na najdłuższy budynek w Warszawie, zwany – jak sprawdzałem na Wikipedii – Jamnikiem, Deską lub Mrówkowcem. W porównaniu do gdańskiego falowca przy ul. Obrońców Wybrzeża, budynek ten jest znacznie krótszy (860 do 508 metrów) i mniej ciekawy architektonicznie, ale i tak fajnie było go zobaczyć. Chciałbym kiedyś zabawić tam dłużej i pogadać z mieszkańcami, tak jak setki razy rozmawiałem z mieszkańcami falowców.

    Podczas takiego tak długich spacerów robię od 400 do 800 zdjęć, z czego ostatecznie używam małą część. Bateria mojego smartfona, Samsunga S21 Ultra, pada wtedy mega szybko, szczególnie jak jest słonecznie i ekran cały świeci pełną mocą. Nie tylko rozładowałem sam Smartfon, ale też powerbank 20000 mAh, więc musiałem gdzieś nakarmić smartfon i siebie. Początkowo próbowałem coś znaleźć w Google Maps, ale jakoś mi nie szło, więc wsiadłem w tramwaj i pojechałem na Stare Miasto, do multitapu Same Krafty, który już znałem. Niestety, nie było w pracy barmana, z którym wtedy tak dużo rozmawiałem. Powtórzyłem pizzę z kozim serem, oscypkiem i żurawiną, wypiłem piwa wędzone i pograłem trochę w “The Urbz: Sims in the City”, gdzie od jednego z bohaterów otrzymałem… deskolotkę z “Powrotu do Przyszłości”. Poza tym odkryłem, że jak masz gościa i usiądziesz na kibelku, gość stoi obok ciebie i się patrzy. Kocham tę grę!

    Kiedy już wracałem w kierunku dworca Warszawa Centralna, na niebie wisiały ciemne chmury. Zaczynał wzbierać ten charakterystyczny, chaotyczny wiatr, który pojawia się chwilę przed burzą. Przez pewien czas tylko kropiło, ale w pewnym momencie lunęło, a nawet kilka razy zagrzmiało. Na wszystko byłem gotowy. Miałem w plecaku przeciwdeszczową ochronę dla siebie i dla plecaka.

    Czekając na pociąg powrotny do Łodzi miałem dopiero czas, żeby coś poczytać o grze na Switcha, którą kupiłem w CeX – “Archetype Arcadia”. Kupiłem ją niemalże w ciemno, wiedząc tylko, że to jedno z moich ulubionych połączeń: japońskie visual novel. Opis na pudełko głosi, po tłumaczeniu: “Zanurz się w mroczną powieść wizualną pełną tajemnic. Odkryj prawdę stojącą za śmiertelną chorobą, która zgładziła większość ludzkości, gdzie jedyną ucieczką jest wirtualny świat”.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Spacer z przyjacielem po Wrzeszczu + klubokawiarnia Lang.fuhr + zabawa z projektorem

    Mój przyjaciel, Rafael, jakiś czas temu przeprowadził się z Przymorza do Wrzeszcza. Tego dnia oprowadził mnie po okolicach, w których teraz mieszka. Tamtej okolicy za bardzo nie znałem, nie licząc ronda im. Güntera Grassa, bo kiedyś, lata temu, raz zjadłem w wegańskiej knajpie Avocado.

    Mijaliśmy sporo kamienic, klimatyczne alejki, gdańską „małą Wenecję”, dziwaczne podwórka (w jednym z nich użyto kibla jako doniczki!), zaskakująco dużo zieleni. To był krótki, ale przyjemny spacer.

    Zaszliśmy na jedno piwo do knajpy Lang.fuhr (Langfuhr to niemiecka nazwa dzielnicy Wrzeszcz), którą przyjaciel już znał, ale dla mnie była nowością. Wnętrze lokalu było połączeniem peerelowskiego mieszkania, przychodni i sklepu z rupieciami – bardzo lubię taki styl. Oboje z Rafaelem wybraliśmy to samo – klasykę polskiego kraftu, czyli Pacifica z Artezana. Dawno tego nie piłem, pyszne piwo.

    Na koniec dnia poszliśmy do nich do domu, grać w jedną z moich ulubionych planszówek – Neuroshimę Hex.

    Po powrocie do mieszkania rodziców odpaliłem projektor ojca (Samsung Freestyle), żeby podłączyć do niego konsolkę Anbernic RG40XXV i pograć w retro gry na ścianie. Kiedy siedziałem na kanapie zorientowałem się w lustrze, jak fajnie wygląda, kiedy obraz gry rzuca się na moją twarz. Zrobiłem sobie na szybko te zdjęcia z następującymi tytułami: Advance Wars (GBA), Contra (NES) i Final Fantasy 1 (GBA).

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • RG40XXV podłączone pod projektor Samsung Freestyle + Wielkanoc + spacer po Parku Oliwskim + wizyta w ProRocku

    Zawsze jak śpię u rodziców w mieszkaniu, tata pożycza mi swój projektor, Samsunga Freestyle, żebym mógł pooglądać YouTube’a na ścianie. Tym razem byłem jednak lepiej przygotowany, bo przywiozłem ze sobą maleńkiego pada 8BitDo Zero 2 i kabel miniHDMI na microHDMI, które zamówiłem na AliExpress, żeby móc podłączyć konsolkę Anbernic RG40XXV do projektora. Tak właśnie rozpocząłem dzień, grając we wspaniałe Advance Wars (wersję z GameBoya Advance) na ścianie.

    Jestem mocno zaskoczony jakością obrazu, jaki oferuje ten projektor w tak zgrabnej, przenośnej formie. Kolory są ładne, wszystko jest ostre i wyraźne, nawet, jeśli wiosenne słońce zaczyna wpadać do pokoju przez nieszczelne rolety. Ze względu na rozłożenie mebli w pokoju gościnnym rodziców, Freestyle musi być ustawiony pod mocnym ukosem do ściany, a mimo to świetnie sobie radzi z automatyczną korekcją kształtu. Co prawda pokój gościnny rodziców jest zbyt mały, żeby obraz osiągnął największą możliwą przekątną obrazu (100″), ale w przypadku gier z taką małą rozdzielczością nie jest to problemem.

    Ta Wielkanoc była dla mnie wyjątkowa, bo moja siostrzenica oszalała na moim punkcie. Wcześniej bała się mnie, jako słabo znanego wujka, który przyjeżdża zbyt rzadko, żeby przełamać lody. I nagle jej się wszystko odmieniło. Nie odstępowała mnie na krok. Cały czas mi wszystko opowiadała. Chciała się bawić – odgrywać pojedynki pomiędzy zabawkami, grać w piłkę, malować wspólnie farbkami i kredkami. Wyszliśmy nawet tylko we dwójkę na osiedle, gdzie graliśmy w piłkę, zbieraliśmy kwiaty, rysowaliśmy kredą po boisku, no i bawiliśmy się zdalnie sterowanym samochodzikiem (moim zadaniem było nim sterować i podkładać pod niego głos, bo to była żywa istota, o pseudonimie Mały).

    Zjedliśmy rodzinnie śniadanie i obiad, a potem wyszedłem na jeden ze swoich spacerów. Dzień wcześniej nogi poniosły mnie nad morze, więc tego dnia miałem ochotę na coś innego – klimat Oliwy, jednej z moich ulubionych dzielnic Gdańska.

    Po drodze nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zrobić zdjęcia znakowi z czołgiem, który do dziś jest przymocowany na płocie Willi „Rekin”. To jest jedna z moich ulubionych gdańskich historii. Otóż przez lata przed willą rzeczywiście stał czołg T34/85, zanim nie doczepili się do tego urzędnicy. Mieszkał tam Jerzy Janczukowicz, płetwonurek, współzałożyciel Klubu Płetwonurków „Rekin”. Człowiek, który przez kilkadziesiąt lat wyławiał z dna Bałtyku i pomorskich jezior rzeczy z okresu II wojny światowej, w tym zachowane w całości wraki messerschmitta, amerykańskiego bombowca B-17, czy właśnie wspomniany czołg T34/85.

    W Oliwie, przy zajezdni tramwajowej, jest taka żółta budka. Mieści się w niej knajpa, która równocześnie przeraża mnie i fascynuje. Jest to bar piwny o szalenie bezpośredniej nazwie: Bar Piwny. Od lat chodzi mi po głowie, żeby do niego wstąpić, bo mam wrażenie, że to jest portal do alternatywnej wersji Gdańska, ale jakoś nigdy nie poszedłem za ciosem. Tym razem zbliżyłem się tam, z żelaznym postanowieniem, że to będzie ten dzień. Kartka przyklejona na drzwiach ściągnęła mnie jednak na ziemię. Były przecież święta, bar był nieczynny 20 i 21 kwietnia (był natomiast otwarty dzień wcześniej, kiedy byłem nad morzem). To odkrycie będzie musiało jeszcze poczekać.

    Park Oliwski jest jednym z najbanalniejszych pomysłów na spacer, jakie można mieć w Gdańsku, ale guzik mnie to obchodzi – lubię te miejsce, ma swoją magię, którą lubię sobie co jakiś czas przypomnieć. Klimatyczne alejki pośród drzew, stawy, rzadkie gatunki drzew, palmiarnia, mini wodospad, rzeźby, pałac.

    Wracając z Oliwy mijałem pewne miejsce. Od lat znajduje się tam pub – z kolejnymi wcieleniami, nazwami i właścicielami. Najpierw był tam Troll, w którym nigdy nie byłem, bo miał wśród moich znajomych złą renomę. Potem był RockOut – w tych czasach bywałem tam najczęściej, bo jeszcze mieszkałem w Gdańsku. Teraz jest tam ProRock. Wcale nie miałem planu tam wstępywać; zmierzałem już raczej do mieszkania rodziców, ale kiedy zobaczyłem ten niewielki ceglany budynek, wspomnienia zaczęły napływać. Drzwi były otwarte, więc postanowiłem na jedno piwo wstąpić.

    Co prawda z biegiem lat wystrój się poprawił, knajpa nie należy do ładnych. Nie należy też do dużych, chociaż chodnik przed wejściem i ogródek dużo zmieniają w ciepłej części roku. W środku jest tylko jedna toaleta. A zimą bywa naprawdę zimno (ludzie wtedy ogrzewają się przy kominku). Mimo wszystko, bardzo lubię to miejsce. Można tam spotkać sporo fajnych ludzi i to oni tworzą większość atmosfery. Ceglany budynek ma swój klimat. Knajpa znajduje się przy samych torach obok peronu w Oliwie; pociągi przejeżdżają dosłownie za płotem, co pobudza moją wyobraźnię. Ludzie w tych pociągach widzą nas, stojących przed knajpą, dosłownie przez chwilę, żeby zaraz ruszyć w długą drogę do zupełnie innych miejsc. Ta świadomość zawsze wprowadza mnie w specyficzny nastrój. To, że – spośród wszystkich istniejących miejsc – znaleźliśmy się wszyscy akurat w tej maleńkiej knajpie, nabiera wtedy jeszcze większego znaczenia.

    Tego dnia wcale nie wstąpiłem na jedno piwo. Zostałem tam do nocy. Pograłem chwilę w Final Fantasy 1, bo przez przypadek utraciłem zapis gry i musiałem – z notesem w ręku – odtworzyć swoje postępy. Potem rozmawiałem przy barze, z barmanem i jednym klientem. Potem do knajpy weszła para. Ona, grająca w szachy od roku, przegrała z nim, grającym znacznie dłużej. Postanowiła to sobie odbić, zapraszając do gry kolejnych facetów i pokonując jednego po drugim. Z przyjemnością przyznaję, że byłem jednym z tych upokorzonych śmiałków.

    Potem do knajpy wszedł mój przyjaciel, któremu wcześniej napisałem, gdzie jestem. Przez ostatni rok nie mieliśmy za bardzo okazji spędzić czas tylko we dwóch, jak za dawnych lat. Bardzo tego potrzebowałem, odbiliśmy sobie trochę tego wieczoru.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *