To jest dalsza część fotospaceru, w którym odwiedziłem pałac Poznańskich. Wyszedłem z muzeum koło 16:55 i dalej już szwendałem się tam, dokąd mnie nogi poniosą.
Taki obrazek (powyżej) — fasady budynków zasłonięte ochronną siatką — to w Łodzi raczej codzienny widok.
Nie kojarzyłem tego rapera — Soliddoca — ale posłuchałem z tego kodu QR, bo rozbawiło mnie hasło z tego plakaciku: „Czy śni ci się ten mężczyzna?”
Na jednej z kamienic zobaczyłem plakat wystawy fotografii dokumentalnej „Po_wodzie” Dawida Łozowickiego, której tematem była powódź z 2024 roku.
Zainteresowało mnie to, bo byłem wtedy na Dolnym Śląsku, jako jeden z ochotników reprezentujących firmę, w której pracuję — Media Expert (to firma opłaciła ten wyjazd, nocleg i wyżywienie, a nawet traktowała to jakbyśmy byli w pracy, za co szczery respekt). Usuwaliśmy gruz i śmieci z ulicy. Opróżnialiśmy zalane piwnice ze zniszczonych rzeczy pokrytych szlamem. Było to męczące, ale uczucie, że realnie komuś pomagamy, było niesamowite.
Szkoda, że dowiedziałem się o tym wydarzeniu dopiero 18.06, bo dzień wcześniej było w Niebostanie spotkanie z artystą, którego bym chętnie posłuchał.
Mimo wszystko od razu wybrałem się tam, żeby chociaż zobaczyć same zdjęcia.
Wieczór skończyłem w ogródku knajpy Owoce i Warzywa. Było fajnie — pogadałem z barmanką i barmanem (przemili ludzie), potem z młodą parą z sąsiedniego stolika, a na końcu z zespołem 19 Wiosen, który przysiadł się obok. Z Marcinem Prytem zresztą już kiedyś rozmawiałem — i, jak się okazało, on też to pamiętał. To było na LDZ Music Festival, w nieistniejącym już Bajkonurze. Byliśmy tam z Olą głównie się pobawić, ale też miałem potem napisać relację na łamach wcześniejszego wcielenia Róbmy Dobrze. Tytuł tej relacji był coś w stylu: „Marcin Pryt wskazał mi drogę do kibla na LDZ Music Festival”, bo kiedy zapytałem jakiegoś gościa (od tyłu), gdzie jest toaleta, odwrócił się właśnie Pryt — główny powód, dla którego wtedy tam byłem.
Od kiedy w maju odwiedziłem Muzeum Kinematografii, wybierałem się do Muzeum Miasta Łodzi kilka razy, ale ciągle mi się nie udawało — a to mi coś wyskoczyło, a to zajechałem do Łodzi na tyle późno, że nie było sensu pchać się do środka na chwilę. W końcu się udało i dobrze, bo bardzo mi się podobało!
Pamiętam, że jak zacząłem przyjeżdżać do Łodzi kilkanaście lat temu i widywałem ten pałac, byłem pewny, że musiał należeć do najbogatszego z fabrykantów — gmaszysko jest naprawdę wielkie, bogato zdobione, z tłumem rzeźb stojących na dachu i fasadą najeżoną płaskorzeźbami. Co ciekawe, chociaż Karol Scheibler, uznawany za najbogatszego z łódzkich fabrykantów, posiadał tereny o powierzchni ok. 500 ha (1/7 powierzchni ówczesnej Łodzi!), sam jego pałac jest mniejszy i „skromniejszy”, niż pałac rodziny Izraela Poznańskiego.
Nie ma co się oszukiwać, jak wyjdziesz z Parku Staromiejskiego, docierając do skrzyżowania Ogrodowej i Zachodniej i rozejrzysz się, wrażenie jest nieprzeciętne. Zerkasz w lewo, widzisz współczesny przeszklony budynek. Zerkasz na drugą stronę skrzyżowania, współczesny przeszklony budynek. Potem obracasz głowę w prawo i widzisz „łódzki Luwr” — masywny, z jasną fasadą, bogato zdobiony, ze strzelistymi wieżyczkami.
Obecnie w budynku mieści się Muzeum Miasta Łodzi, które przeplata kilka tematów. Pamięć o rodzinie Poznańskich, jednym z najważniejszych rodów fabrykanckich w Łodzi. Pamięć o znanych Łodzianach, jak Artur Rubinstein, polski pianista pochodzenia żydowskiego. Historię Łodzi. Pamięć o „zwykłych” Łodzianach. Łódź sprzed 1949 roku jako wielokulturowe podwórko społeczności polskich, żydowskich i niemieckich.
W kulturze żydowskiej oryginalnie nie było nazwisk (z nielicznymi regionalnymi wyjątkami). Żydzi posługiwali się samymi imionami, ewentualnie z dodatkiem w stylu Yaakov ben Shmuel (Jakub syn Samuela). Dopiero w XVIII i XIX wieku w różnych częściach Europy pojawił się przymus nadania Żydom nazwisk. Najczęściej zamożniejsi Żydzi mogli sobie „kupić” nazwiska, jakie chcieli — o pięknym brzmieniu, jak Rosenthal (dolina róż). Pozostałym nazwiska narzucili urzędnicy, tworząc je od zawodów (Zimmermann, cieśla), od imion ojców (Mendelson), od imion matek (Edelman), cech charakteru (Lieberman, kochający człowiek) lub wyglądu (Klein, mały), a także — jak w przypadku Poznańskich — od miejscowości. Ojciec Izraela, Kalman ben Izaak, był pierwszy z rodu, który nosił nazwisko Poznański.
W jednej z pałacowych sal leżała replika Dziennika Łódzkiego (jednej z najstarszych gazet w Polsce, ukazującej się od 1884 roku). W obu egzemplarzach zakreślono fragmenty powiązane z Leonią Poznańską, żoną Izraela: „Obraz pędzla tutejszego malarza Hirszenberga wygrany został przez panią L. Poznańską. Pani L.P. chcąc przyjść w pomoc artyście, który bawi obecnie na obczyźnie w celu dalszego doskonalenia się w swoim zawodzie, ofiarowała hojny datek rs. 75. Czyn ten zasługuje na uznanie.” Chodzi o Samuela Hirszenberga, polskiego malarza pochodzenia żydowskiego. Chociaż Poznańscy nie interesowali się sztuką, wspierali karierę Samuela, którego obrazy przyozdobiły salę jadalną i balową.
Mnie natomiast bardziej zainteresowały fragmenty, które pokazują, że gazety pokrywały w tamtych czasach też funkcje, które obecnie załatwia się przez internet. „Ze stacyi telefonów. W ostatnim tygodniu zostali świeżo połączeni następujący abonenci: mieszkanie prywatne Karola Scheiblera, przy ul. Piotrkowskiej na nowo-wzniesionym domu oraz firma Natan Kopel (skład towarów łokciowych)” — tak mało osób miało telefonu, że gazeta informowała, kto został podłączony! Albo o niedoręczonym telegramie: „Na stacyi telegraficznej w Warszawie znajduje się telegram niedoręczony, nadesłany z Łodzi d. 26 z. m. dla Uhliga.” Albo jakże istotnym oczekiwaniu: „Analiza piwa z browaru sukcesorów K. Anstadta, dokonana przez komitet ostatniej wystawy warszawskiej, ma być ogłoszoną w jednem z pism specyalnych, jak się dowiaduje Dziennik dla wszystkich.”
Zaintrygował mnie też fragment o umieralności: „Zmarło w Łodzi w tygodniu ubiegłym od dnia 22 do 28 lutego włącznie, dzieci do lat 15: katolików 26, ewangelików 28, żydów 4 — razem 58; dorosłych: katolików 15, ewangelików 7, żydów 3 — razem 25. Ogólnie zmarło w tygodniu ubiegłym osób 83, czyli o 33 więcej, aniżeli w tygodniu poprzednim. Śmiertelność zwiększyła się pomiędzy dziećmi o 26, a pomiędzy dorosłymi o 7 wypadków.” Ciekawią mnie dwie rzeczy. Czy rozbicie na Polaków, Niemców i Żydów wynikało z napiętych relacji, czy z praktyczności informacji? No i dlaczego osobno podawano dzieci?
Osobna rzecz, to bardziej uroczy i mniej profesjonalny, a przez to bardziej ludzki język, jaki używała wtedy prasa. „Dziś odbędzie się na dużym stawie za browarem Anstadt’ów wielka zabawa łyżwowa na cele towarzystwa dobroczynności. Zabawa rozpocznie się o godzinie 3 popołudniu. Oprócz wybornej ślizgawki dla łyżwiarzy, urządzono na stawie karuzel; dla dam przygotowano pewną liczbę sanek łyżwowych. Podczas zabawy grać będzie orkiestra wojskowa; o zmroku staw oświe-” (nie wiem co jest dalej, bo egzemplarz leżał zgięty w połowie).
Marzyłoby mi się móc poczytać więcej archiwalnych egzemplarzy Dziennika Łódzkiego, w szczególności z czasów fabrykantów. Ja bym mógł w lekturze tego zniknąć na długie godziny…
Sala jadalna (poniżej) była podczas okupacji niemieckiej oszpecona twarzą Hitlera i swastykami, ale nie została zniszczona. To właśnie ta sala, ze względu na bogate zdobienia, obrazy, okrągłe okna, zrobiła na mnie największe wrażenie.
Sala jadalna podczas okupacji niemieckiej (1942), z zasłoniętymi obrazami Samuela Hirszenberga („Pożegnanie” i „Kobieta z owocami”), zdjęciem Hitlera i swastykami. Fot. Muzeum Miasta Łodzi
W jednej z sal, na biurku, stała przedziwna maszyna do pisania — Gundka Modell III. Produkowana przez Gundka-Werk z Brandenburga maszyna w ogóle nie posiadała klawiatury, tylko koło piśmienne z takim suwakiem, który ustawiało się na odpowiednią literę, cyfrę lub znak i wtedy potwierdzało przyciskiem z lewej strony. Maszyna miała przenośny charakter, ale nadawała się wyłącznie do krótszych tekstów, bo pisanie na niej było wolniejsze.
W piwnicy pałacu znajdują się wystawy niezwiązane z Poznańskimi, tylko bardziej ogólną historią Łodzi. Można tam zobaczyć modele lokomotywy parowej Tp2, wagonu tramwajowego Herbrand VNB125 (pierwsze tramwaje, jakie kursowały po łodzi), makietę dworca Łódź Fabryczna z lat 1868-1930, makietę centrum handlowego „Central”, makietę domu tkacza z lat 20. XIX wieku, jakieś raporty (nie rozgryzłem ich — kto je pisze i dla kogo?), stare sprzęty, legitymacje Łodzian, starą butelkę piwa, makietę pałacu Poznańskich i mnóstwo, mnóstwo innych rzeczy.
Na samym końcu oglądałem wystawę „Na wspólnym podwórku”, która pokazuje wielokulturowy charakter Łodzi sprzed 1939 roku, w której mieszkali Polacy, Niemcy i Żydzi. Można tam zobaczyć sporo naprawdę świetnych archiwalnych zdjęć Łodzi i Łodzian.
Można zobaczyć repliki dawnych tablic, studzienek. Przedmioty z tamtych lat.
Jak również pokoje, które pokazują przykładowe mieszkania Polaków, Niemców i Żydów.
No i na końcu można wyjść do pałacowego ogrodu, popodziwiać gmach budynku, zdobienia i zrestaurowaną zabytkową fontannę autorstwa Wacława Konopki (rzeźba młodej, nagiej kobiety) i Anastazego Lepli (reszta). Powstanie fontanny szacuje się na lata 1903-1910.
Z godzinę przed tym fotospacerem byłem u dentysty, bo wykruszyła mi się prawie cała dolna ósemka w tak perfidny sposób, że pozostała część zaostrzonego szkliwa raniła mi dziąsło jak włócznia. Dostałem znieczulenie w dwa miejsca, zrobił mi wypełnienie i wyciął kawałek dziąsła. Jest to tylko tymczasowe rozwiązanie; za jakiś czas mam przyjść na całkowite usunięcie tego zęba. Myślałem, że będzie mi trudno się dobrze skupić na spacerze, ale wcale tak nie było — miło spędziłem czas, szlajając się bez planu.
Bardzo dużo jest w Łodzi tych buziek (poniższy obrazek, w prawym górnym rogu), niby są takie proste, ale jednak są bardzo charakterystyczne i wpadające w oko. Ciekawi mnie kto za nimi stoi, a także to, czy można je spotkać gdzieś poza Łodzią.
No tutaj sprawa jest prosta. Mam na myśli poniższy obrazek, prawy górny róg, koleżkę ze „złamanym” nosem. Czarno-biały komiksowy styl Krika Konga, gdańskiego streetartowca, łatwo rozpoznać.
W wielu miejscach Łodzi można spotkać plakaty, które tworzy Kacper Ogień. Bardzo mi się podoba jego styl — te grube namalowane linie, ekspresyjne i odważnie poprowadzone, w połączeniu z hasłami, które zmuszają do myślenia.
Nie wiedziałem o istnieniu tego miejsca. Przyszedłem od strony Placu Wolności, wszedłem w ul. Legionów i skręciłem w jakieś podwórko, gdzie zobaczyłem mnóstwo roślin i rzeźb wykonanych z metalu.
Na szyldzie przeczytałem, że jest to połączenie herbaciarni, kawiarni i galerii sztuki o nazwie Surindustrialle. Zacząłem robić zdjęcia tego wszystkiego, co jest poustawiane w podwórku, przed wejściem do knajpy. Tam jest tak dużo rzeczy, że chwilę zajęło zanim wszystkiemu się przyjrzałem.
Kiedy robiłem zdjęcia, z lokalu wyszedł mężczyzna, więc go zagadałem, dowiadując się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że wcześniej w podwórzu było jeszcze więcej rzeczy, tylko musieli je schować, bo w sąsiednim budynku biblioteki trwa remont. No i po drugie, wcześniej kawiarnia działała przez cały tydzień, ale w obecnej sytuacji jest otwarta tylko w weekendy (piątek 16:00-22:00, sobota 12:00-22:00, niedziela 14:00-21:00). Niestety, akurat był wtorek, więc było zamknięte przez co jeszcze nie poznałem wnętrza.
Pobuszowałem nieco na Fejsie Surindustrialle, dowiadując się kilku rzeczy: że można spotkać tam kaczkę z gęsią, że serwują tam lemoniady, gofry, czekolady i herbaty, pozostając całkowicie bezalkoholowi, no i — co smutne — przechodzą przez kolejne już w swojej historii problemy. Mam nadzieję, że to miejsce przetrwa, bo miasta potrzebują takich inicjatyw. Zamierzam w najbliższy weekend tam zajrzeć, napić się herbaty, zrobić zdjęcia wnętrza.
Przy Pasażu Róży jest taka piękna praca, kula złożona z dłoni. Niestety, nie wiem kto ją zrobił, więc nie mogę podlinkować, ale oczarowuje mnie za każdym razem jak ją widzę.
I kolejny plakat Kacpra Ognia (powyżej, prawy dolny róg).
Z tym panem, który idzie z psem (poniżej) przez jakiś czas rozmawialiśmy — o jego suczce husky i naszym husky Zefirze.
Ponad tydzień temu pisałem, że ciągle nie mogę natrafić na otwartą Maniak Pizza, food truck, w którym można zamówić takie dziwaczne pizze z rożkami do trzymania. Podczas tego spaceru się wreszcie udało! Kocham te pizze!
Dodaj komentarz